Wkur.zająca "Irenka" - o nowej płycie sanah

 Poprzedni rok w sferze estradowej należał do młodej piosenkarki o pseudonimie sanah. Czy w tym roku uda jej się powtórzyć ten sukces i utrzymać zainteresowanie swoją twórczością? Po wysłuchaniu jej najnowszego produktu, płyty „Irenka”, mogę za klasykiem powtórzyć: przypuszczam, że wątpię…

Okładka płyty sanah. Fot. materiał prasowy

 

Pojawienie się na rynku muzycznym Zuzanny Jurczak, bo tak brzmi prawdziwe imię i nazwisko sanah, było powiewem świeżości na polskiej estradzie, zjawiskiem oryginalnym w zalewie kolejnych podróbek Sarsy czy Bovskiej, którymi jesteśmy karmieni przez choćby TVN na zakończenie programu śniadaniowego. Nie dziwota, że „Melodia” czy „Szampan” stały się przebojami, a płyta „Królowa dram”, z której pochodzą dorobiła się statusu Platynowej Płyty. Sanah otrzymała kilka nominacji do nagrody Fryderyka, na festiwalu w Opolu’20 wygrała w plebiscycie internautów, zdobyła laur dziennikarzy oraz nagrody za muzykę i tekst piosenki „No sory”.

W rok po debiutanckiej płycie sanah wydała na początku maja bieżącego roku kolejny krążek zatytułowany „Irenka” (od drugiego imienia Zuzanny Jurczak). W tak zwanym międzyczasie piosenkarka wydała dwa mini albumy: „ja na imię niewidzialna mam” i „Bujda”. Pracowitości nie można więc artystce odmówić. Największy jednak problem tkwi w tym, że ilość często nie przechodzi w jakość. I tak jest w przypadku „Irenki”, a w szerszym kontekście samej wokalistki.

"Irenka" ukazała się w różnych wersjach. Fot. materiał prasowy

Największym grzechem tego wydawnictwa (płytę wypuściła wytwórnia Magic Records) jest powtarzalność schematów wokalno – muzycznych, a także samych utworów w różnych, nieznacznie różniących się od siebie wersjach (na Spotify’u słuchacz otrzymuje więc „No sory” dłuższe i alternatywne, „etc.” w wersji zwykłej i na disco oraz większą „BUJDĘ” – w sumie 20 utworów, a w wersji standardowej 14), nie mówiąc już o tym, że spora część utworów (m.in. „Oczy”, „Duszki”, „Pożal się Boże”) zawartych na „Irence” już wcześniej pojawiła się na jednym z minialbumów. Ma się więc wrażenie, że ich powtórzenie na tym krążku jest tylko formą „wypełniacza”. To powoduje, iż wysłuchanie całej płyty za jednym zamachem jest zadaniem dla wytrwałych, tym bardzie, iż od strony wokalnej sanah też niczym nie zaskakuje. Mamy więc charakterystyczną dla niej nosową artykulację, niedostatki dykcyjne: spłaszczanie samogłosek, ubezdźwięcznianie spółgłosek (śpiewanie cień zamiast dzień, lupię cię zamiast lubię, otejść miast odejść itp.). No i jest przede wszystkim wszechobecna transakcentacja, która przez pewien czas mogła być sympatycznym znakiem rozpoznawczym piosenkarki, ale stosowana w nadmiarze staje się drażniącą manierą (podobnie jak manieryczne zapisywanie tytułów piosenek i samego pseudonimu Jurczakówny małą literą). Wtedy marzy się o tym, by posłuchać instrumentalnych (o wiele ciekawszych) wersji kompozycji stworzonych przez samą Zuzannę Irenę Jurczak oraz Jakuba Galińskiego, Toma Martina, Edwarda Leitheada-Docherty’ego, Mateusza Dopieralskiego (jako Vito Bambino zaśpiewał z sanah bodaj najbardziej przebojową piosenkę z płyty – „Ale jazz”) i Magdalenę Wójcik. Ta ostatnia, na co dzień wokalistka grupy Goya, współtworzyła z piosenkarką większość śpiewanych na płycie tekstów. Ich niewątpliwym atutem jest nacechowane dystansem podejście do tematu niespełnionej miłości (ciekawy jest też autotematyczny tekst tytułowej piosenki). Literacko przeważają jednak niewyszukane rymowanki w kilku przypadkach zawierające lokowanie produktu.

Może więc po tej drugim studyjnym albumie warto by pomyśleć o zmianie stylistyki, by zaskoczyć słuchacza nowym brzmieniem? Powtarzalności i manieryczności może on w końcu nie wytrzymać.

Komentarze

  1. Cóż, czas pokazał, że prognozy były nietrafione ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz