Trudno było nie zasnąć...

Dwa tygodnie po kontynuacji „Miłości do kwadratu”, równie przeciętnej, jak część pierwsza Netflix zaserwował 1 marca 2023 roku nowy romantyczny film „Dzisiaj śpisz ze mną”. Twórcy śmiało mogli zmienić tytuł na „Dzisiaj śpisz z nami”, bo zaiste trudno było nie usnąć, oglądając ich dzieło.

 

Maciej Musiał i Roma Gąsiorowska. Fot. Netflix

U podwalin tej produkcji legła książka Anny Szczypczyńskiej pod takim samym tytułem wydana przez Wydawnictwo Filia w 2018 roku. Dla potrzeb filmu scenariusz na jej podstawie napisała Anna Janyska, a reżyserią zajął się Robert Wichrowski („Kobieta sukcesu”, „Negatyw”, „Leśniczówka”). Wydaje się, że film powstał z przeznaczeniem dla miłośniczek romantycznych historii à la Blanka Lipińska i jej kolejne „365 dni”, z tą różnicą, iż kochanków mamy tu rodzimych, a sycylijskie pejzaże zastąpiono tu islandzką surową egzotyką.

Nina Szklarska, główna bohaterka filmu, jest dziennikarką w bliżej nieokreślonym piśmie (zdjęcia kręcono w siedzibie „Gazety Wyborczej”). Pewnego dnia na okres próbny trafia pod jej skrzydła młody Janek, który właśnie wrócił z Holandii. Okazuje się, że tych dwoje łączyło już coś na kształt uczucia, a może tylko erotycznej fascynacji, przed
opuszczeniem przez przystojnego młodziana naszej pięknej ojczyzny. Podczas jego nieobecności Nina zdążyła już założyć rodzinę w składzie: mąż Maciek i dwie córeczki: Zuzia i Lena w retrospekcjach okaże się, że takie imiona miały nosić dzieci Niny i Janka, czyli że kobieta będąc już w małżeńskim stadle pamiętała o młodym kochanku). Ba, to jej małżeństwo zdążyło już się wypalić, choć mąż wciąż zapewnia ją o swym uczuciu, czego nie potrafi (nie chce?) okazać. Bardziej zafascynowany jest mrocznym krajobrazem Islandii, na którą rychło wyjeżdża (miesiąc przed planowanym pierwotnie terminem). Między Niną i Jankiem odżywają dawne emocje. Także te, które zawiodą ich znów do łóżka, nie po to bynajmniej, by oddawać się mocy Morfeusza. Nina przy Janku znów poczuje się piękną i wartą grzechu kobietą. Chce odejść od męża, co nie podoba się jej apodyktycznej mamie. Kiedy jest pewna co do swojej decyzji (wymuszonej w pewnym stopniu przez… przypadkowo włączoną komórkę), wydarza się coś, co wywołuje konieczność rewizji podjętego już postanowienia.

Maciej Musiał i Małgorzata Mikołajczak. Fot. Netflix

Tak z grubsza przedstawia się fabuła „Dzisiaj śpisz ze mną”. Fabuła schematyczna, niewiele różniąca się od setek podobnych historii opowiedzianych w przeszłości przez literaturę i kino. To absolutnie pierwszy i najważniejszy powód sprawiający, że film Wichrowskiego nie wciąga, nuży, momentami wkurza. Ale nie tylko przebieg wydarzeń jest tutaj stereotypowy. Także miejsca akcji, wygląd pomieszczeń – gdyby ktoś chciał wnioskować o sytuacji w Polsce na podstawie tychże czynników, musiałby dojść do wniosku, że państwo położone nad Wisłą to istotnie kraj mlekiem i miodem płynący, a ludzie w nim pławią się w lokalowych luksusach. Czynnikiem dyskwalifikującym tę produkcję Netflixa jest koszmarna jakość dźwięku. Zwłaszcza w dialogach wygłaszanych przez pierwszoplanowych bohaterów granych przez Romę Gąsiorowską i Macieja Musiała. Ale nie jest to wina dźwiękowców, a samych aktorów i ich fatalnej dykcji. Oboje mamroczą swoje kwestie pod nosem, jakby doszli do wniosku, że widzowie już setki razy słyszeli te banały, więc mogą sobie sami dopowiedzieć słowa wynikające z sytuacji. Zdecydowanie lepiej jest pod tym względem w przypadku Ewy Wencel (matka Niny) i Wojciecha Zielińskiego (mąż Niny). Żadne z nich nie otrzymało od scenarzystki i reżysera stworzenia ciekawej, nieschematycznej postaci, co jest wyjątkową szkodą, bo zarówno Wencel, jak i Zieliński są aktorami potrafiącymi - nawet w produkcjach nieszczególnie wybitnych - pokusić się o interesujące kreacje. Za to fanki gołego torsu Macieja Musiała mogą być, jak sądzę, usatysfakcjonowane.


Komentarze