Nie taka ta "Benedetta" straszna

 Śpieszmy się oglądać filmy i spektakle, bo szybko mogą zniknąć z afisza. Taka parafraza tłucze mi się po głowie, gdy obserwuję to, co dzieje się w przestrzeni około kulturalnej, dotyczącej m.in. najnowszego filmu Paula Verhoevena.

Virginie Efira jako Benedetta. Fot. materiał prasowy

Gdy dowiedziałem się, że ultrakatolicy żądają wycofania z polskich kin filmu „Benedetta” o zakonnicy lesbijce i wysyłają prowokacyjne maile do dyrektorki dystrybucyjnej firmy Aurora Films, czym prędzej udałem się do najbliższego (de facto odległego od mojego miejsca zamieszkania o prawie 200 kilometrów) kina (Charlie w Łodzi), które miało ten jeden z najciekawszych obrazów ubiegłorocznego festiwalu filmowego w Cannes, w repertuarze. W kameralnej sali było nas trzech. Nie był to może sukces frekwencyjny na miarę tego, który zapewniła „Dziadom” w Teatrze Słowackiego w Krakowie kuratorka oświaty, ale też i seans był w poniedziałkowe południe.

Przyznam szczerze, że pewnie gdyby nie te absurdalne protesty, nie wybrałbym się na film „Benedetta”, bo kino biograficzne – w odróżnieniu do literatury tego rodzaju – nie jest moim ulubionym. A już szczególnie hagiograficzne – te wszystkie „Zieje”, „Klechy”, papieże omijam szerokim łukiem (wyjątkiem była „Faustyna”, gdyż znając talent Doroty Segdy miałem pewność, że z największego nawet gniota zrobi ona majstersztyk aktorski – i się nie zawiodłem).

Paul Verhoeven (”Nagi instynkt”, „RoboCop) nie zajmuje się wprawdzie w swoim filmie osobą świętą, ale w historii Kościoła katolickiego wyjątkową i niejednoznaczną. Nie wiadomo z całą pewnością czy była ona bardziej mistyczką czy mistyfikatorką, wyznawczynią Chrystusa czy sprytną hochsztaplerką? Żyjąca na przełomie XVI i XVII wieku Benedetta Carlini zostaje oddana do jednego z zakonów w toskańskiej Pescii. Już w drodze do klasztoru wykazała ona swoje niezwykłe możliwości, wynikających ze szczególnych więzi dziewczynki z Jezusem. W zgromadzeniu również wywołuje niemałe zamieszanie, gdy modląc się przed figurą Matki Boskiej, powoduje jej przewrócenie się, a naga pierś rodzicielki Chrystusa znalazła się tuż przy ustach nowicjuszki. Po 18 latach, w czasie których doznaje ona wielu mistycznych objawień, kontaktów z synem bożym, a na jej ciele pojawiają się stygmaty, Benedetta (Virginie Efira) zostaje nową przeoryszą zakonu. Jednocześnie nawiązuje ona bliski intymny związek z siostrą Bartolomeą (Daphné Patakia). Nie podoba się to dotychczasowej przeoryszy (znakomita w roli Felicity Charlotte Rampling), która donosi do nuncjusza papieskiego (dobra rola Lamberta Wilsona) i powoduje jego interwencję w zakonie w Pescii, choć wokół szaleje zaraza, która – jak dowiadujemy się z napisów końcowych – ominęła te toskańską miejscowość.

Charlotte Rampling jako Felcita. Fot.materiał prasowy

Na polskim plakacie do filmu Paula Verhoevena wymieniono trzy odczucia, które podobno ten obraz wywołuje: podnieca, prowokuje, obraża. Co do pierwszego – to rzecz bardzo indywidualna i intymna jak związek Benedetty i Bartolomei. Prowokacja zaś znaczyć tu może zachętę do dyskusji na temat Kościoła, jego historii, zasad funkcjonowania także w XXI wieku. Okaże się wówczas między innymi, że biznesowe podejście do wiary ma wielowiekowe tradycje (vide: rozmowa przeoryszy z ojcem kandydatki na zakonnicę, Benedetty i handlowanie odpustami), podobnie jak tłamszenie indywidualności wyznawców. Ale myli się ten, kto holenderski reżyser stworzył swoje dzieło przeciwko wierze jako takiej, jeśli już to sprzeciwia się on raczej wykorzystywaniu jej do manipulowania łatwowiernymi ludźmi. Trzeci czasownik zastąpiłbym słowem: obnaża. Przede wszystkim hipokryzję hierarchów kościelnych, którzy mając usta wypełnione frazesami o miłości bliźniego, są jednocześnie mistrzami w wymyślaniu kolejnych tortur, wymuszających zeznania zgodne z wolą oprawców. Niemile są również widziane związki międzyludzkie oparte na prawdziwych relacjach i emocjach, nawet jeśli mają charakter homoerotyczny?. Czy to obraża tych, co sprzeciwiają się dystrybucji „Benedetty”? Swoją drogą ciekawe, że nie obraża ich zatajanie pedofilskich wyczynów księży! I same te obrzydliwe czyny!

Virginie Efira i Daphne Patakia. Fot. materiał prasowy

Jeśli ktoś boi się prawdy o Kościele powinien chociaż docenić artystyczne walory filmu Paula Verhoevena. Poza wspomnianymi już świetnymi rolami aktorskimi, warto zwrócić uwagę na pieczołowicie zrekonstruowaną siedemnastowieczną rzeczywistość w scenografii Katii Wyszkop, mroczne zdjęcia Jeanne Lapoirie i muzykę Anne Dudley, potęgującą przejmujący nastrój filmu.

 

 

 

 

Komentarze