Tylko aktorów żal... - "Bartkowiak", nowy film od Netflixa

 Nie mam sumienia potępiać w czambuł nowy film wyprodukowany przez Netflix. Dlatego też na Filmwebie przyznałem „Bartkowiakowi” (premiera: 28 lipca 2021 r.) pięć gwiazdek, co oznacza: średni. W dużym stopniu dlatego, że pojawiają się w nim aktorzy, których cenię lub zwyczajnie lubię.

Damian Majewski i Józef Pawłowski w jednej ze scen filmu. Fot. Netflix

Niestety, udział w tej produkcji aktorów, o których będzie jeszcze mowa, nie pomogła obrazowi Daniela Markowicza, znanemu do tej pory głównie jako producent i autor efektów specjalnych (m.in. „Gorzko, gorzko”, „Diablo. Wyścig o wszystko”, „Totem”) tudzież jako aktor epizodyczny (wystąpił na przykład jako ksiądz w słynnym filmie „Zenek” Jana Hryniaka). Jego reżyserski debiut wpisuje się w nurt kina sensacyjnego o zabarwieniu sportowym. Najbliżej mu na krajowym gruncie do filmu „Underdog” Macieja Kawulskiego sprzed dwóch lat ze świetną rolą Eryka Lubosa. Podobnie jak tam, także i w „Bartkowiaku” głównym bohaterem jest zawodnik MMA. Bohatera filmu Markowicza poznajemy w chwili, gdy zostaje on zdyskwalifikowany po walce o mistrzostwo i musi zmienić swoje dotychczasowe życie. Przenosi się do Zakopanego i podejmuje prace jako ochroniarz – wykidajło w klubie Opium. Nie daje się namówić bratu na powrót do czynnego uprawiania boksu. Pewne tragiczne okoliczności sprawiają jednak, że Tomasz Bartkowiak musi opuścić stolicę Tatr, pięknie fotografowaną przez Tomasza Madejskiego i innych (z użyciem – jakże by inaczej -  drona) i zająć się rodzinnym klubem Ring. Okazuje się, iż jest on obiektem zainteresowania pewnej niebezpiecznej acz wpływowej grupy tworzonej przez ludzi różnej proweniencji. Może się także okazać, iż śmierć Wiktora (ów starszy brat Tomasza) nie musiała być wynikiem nieszczęśliwego wypadku. Tajemnicę tę stara się wyjaśnić eksbokser z pomocą Dominiki, córki swojego byłego trenera. 

Józef Pawłowski w filmie "Bartkowiak". Fot. Netflix

Taką, w sumie mało oryginalną i dość przewidywalną historię stworzył tajemniczy Daniel Bernardi (czyżby pseudonim samego reżysera?). Wiele w niej schematów,  zwłaszcza w tworzeniu postaci (jeśli trener sportów walki to koniecznie alkoholik, degenerat, rozwiedziony; jeśli lokalny mafioso, to totalnie bezwzględny i takoż wykorzystujący napakowanych ćwierćmózgów itd.). Natomiast próba stworzenia postaci niestereotypowej, czyli Tomasza Bartkowiaka, kończy się w mojej ocenie całkowitym fiaskiem w dużej mierze z powodu obsadzenia w tej roli Józefa Pawłowskiego, skądinąd bardzo dobrego aktora, który tutaj - mówiąc kolokwialnie – jest jeszcze mniej przekonujący niż w roli „Tyśka” w „Jak zostałem gangsterem”. A te papierowe dialogi, które musi wygłaszać (nie tylko on, zresztą) powodują, iż jego postaci bliżej do zagubionego, intelektualisty niż do nieustraszonego, obdarzonego charyzmą, wojowniczego boksera. Docenić należy natomiast wkład pracy aktora w przygotowanie się do scen walki świetnie zmontowanych przez Jarosława Barzana. Nie łatwiej mają inni aktorzy, którzy robią, co mogą, by tchnąć prawdę w grane przez siebie postaci. Wśród nich są takie tuzy polskiego aktorstwa, jak Bartłomiej Topa (Kołodziejczyk), Danuta Stenka (Halina Bartkowiak, matka Tomasza i Wiktora), Jan Frycz (polityk), Janusz Chabior (Ireneusz Parzych), Szymon Bobrowski (trener Sozoniuk), obdarzony ogromnym magnetyzmem Cezary Łukaszewicz (Błażej) czy bardzo dobrze rokująca Zofia Domalik (Dominika Sozoniuk). Niestety, ich wysiłki na niewiele się zdają, bo scenarzysta nie stworzył im możliwości rozwinięcia skrzydeł. O rólkach Rafała Zawieruchy i Bartosza Obuchowicza chciałoby się jak najszybciej zapomnieć. Myślę, że gdyby nie pandemia ograniczająca możliwości „normalnego” zarobkowania, wielu aktorów nie przyjęłoby propozycji zagrania w „Bartkowiaku” (swoją drogą: nie można się było pokusić o bardziej oryginalny tytuł?). Tak naprawdę z całego filmu broni się w zasadzie tylko muzyka Stefana Wesołowskiego. To trochę za mało jak na film sensacyjny.

 

 

Komentarze