Nostalgicznie za horyzont. Ostatnia płyta Krzysztofa Krawczyka

Zanim stało się to, co najgorsze i nieodwracalne, Krzysztof Krawczyk zdążył rozwiązać współpracujący z nim zespół muzyczny, symbolicznie niejako kończąc swoją karierę artystyczną. Zdążył też zakończyć prace nad płytą, która - z perspektywy czasu - okazała się jego ostatnią.

Okładka płyty Krzysztofa Krawczyka. Fot. materiał prasowy

Krążek, który 23 października 2020 roku wydała Warner Music Polska miał początkowo nosić tytuł „Już nic nie muszę”. Ostatecznie jednak zdecydowano się na bardziej metaforyczny tytuł „Horyzont”, zaczerpnięty z otwierającej ścieżkę dźwiękową piosenki napisanej przez Macieja Świtońskiego, lekarza, który pod koniec lat 80. minionego wieku opiekował się Krzysztofem Krawczykiem po poważnym wypadku samochodowym. Pan doktor jest autorem innej piosenki z tej płyty, a noszącej tytuł „Domy moje”. Oprócz tych dwóch utworów jest jeszcze dwanaście innych wybranych spośród 80 propozycji. Nie wszystkie stworzone na potrzeby tej płyty, bo są tu m.in. znane z innych krążków Krzysztofa Krawczyka utwory „Dla mojej dziewczyny”, „Dziś dla ciebie chcę” czy pożyczona z repertuaru Urszuli Sipińskiej piosenka „Miękko i czule” z tekstem Wojciecha Młynarskiego.

Te utwory, które powstały specjalnie na potrzeby „Horyzontu” wyraźnie wskazują w warstwie tekstowej na swoiste podsumowanie życia artysty, tak tego muzyczno – estradowego, jak i prywatnego. Dowodzą tego choćby dość jednoznacznie brzmiące tytuły: „Ja już nic nie muszę” (słowa i muzyka: Wojciech Wolnik), „Jeszcze nie mam dość” (zamykająca płytę kompozycja Ryszarda Kniata ze słowami Macieja Ślużyńskiego), „Na zawsze razem ty i ja” (Joanny Kaczmarek i Roberta Kalickiego) czy „Wtedy przy mnie bądź” (słowa: Adam Lenard, muzyka: Robert Szymański). Sporo tu o miłości, przemijaniu czy wręcz odchodzeniu. Ale też melancholijnych refleksji o życiu, pogodzeniu się z tym, co było i co nastąpi, gdy przekroczymy brzeg horyzontu, do którego ciągle podążamy.

Krzysztof Krawczyk w Ostrowcu Świętokrzyskim, 31.12.2016 r. Fot. Krzysztof Krzak

Artystycznie Krawczyk nie stara się nikogo ze słuchaczy zaskoczyć, czy też pokazać jakieś nieodkryte dotąd możliwości jego wokalu (myślę, że po ponad pół wieku śpiewania byłoby to wręcz niemożliwe). mamy więc na tej płycie piosenkarza takiego, jakiego przez całą jego karierę artystyczną można było słuchać. Jest trochę jak we wspomnianej już piosence: miękko, czule, łagodnie, nastrojowo, melodyjnie, a także… kiczowato, a to głównie za sprawą internacjonalistyczno – patriotycznych piosenek o Ameryce i Polsce. Nawet jednak takie tekstowe potworki Krzysztof Krawczyk potrafił zaśpiewać w sposób odzwierciedlający jego poważne i profesjonalne podejście do sztuki i do swojej publiczności, która co prawda nie znajdzie na tej płycie przebojów na miarę „Parostatku” czy „Rysunku na szkle”, ale też nie będzie miała poczucia straconego czasu po wysłuchaniu trwającego prawie godzinę materiału muzycznego.

 

 

 

Komentarze