Oj, dana, dana, nie ma szatana!* - "Rosemary" w Teatrze Śląskim w Katowicach

 Powstały ponad pół wieku temu film „Dziecko Rosemary” Romana Polańskiego wciąż tkwi w świadomości społecznej i bywa inspiracją dla innych twórców, w tym autorów spektaklu „Rosemary” w Teatrze Śląskim w Katowicach transmitowanego 23 stycznia 2021 roku on-line.

"Rosemary", scena zbiorowa. Fot. Przemysław Jendroska

Zawiedziony będzie ktoś, kto spodziewałby się przeniesienia na deski sceniczne scenariusza filmowego. Spektakl powstały na podstawie tekstu Magdy Fertacz jest zaledwie osnuty na motywach dzieła Polańskiego, stanowiąc swoistą polemiką z tamtą historią, zwłaszcza w aspekcie psychologicznym. Choć, oczywiście, istnieją elementy zbieżne z filmem. Na przykład w świecie bohaterów: autorka nie zmienia nazwisk postaci. I tak, młode małżeństwo Rosemary i Guy Woodhouse’owie wprowadzają się do apartamentu na Manhattanie, ich sąsiadką jest Yoko Ono. „Będziemy tu szczęśliwi” – mówi Guy, aktor znany głównie z sitcomów i telenowel, starający się o rolę w filmie Woody’ego Allena. Ale ten optymizm od początku właściwie zakłócają pewne informacje o dziwnych wydarzeniach, które zdarzyły się w tym apartamentowcu, przed którym zginął John Lennon, w pralni znaleziono trupa dziecka, jakaś kobieta popełniła samobójstwo, a inna zmarła w mieszkaniu Guy’a i Rosemary. Z małżeństwem aktora i wokalistki sąsiadują Minnie i Roman Castevetowie, rodzeństwo, które przygarnęło samotną, młodą Samanthę (gra ją Alicja Hudeczek), ale też w niejasny sposób wpływają m.in. na karierę Guya. Lecz nie w stronę horroru czy thrillera idą twórcy spektaklu w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. 

Aleksandra Przybył, Bogumiła Murzyńska, Antoni Gryzik. Fot. P.Jendroska

Zarówno Magda Fertacz, jako autorka, jak i Wojciech Faruga, reżyser nie tylko spektaklu, ale i światła proponują widzowi dramat psychologiczny. W przeciwieństwie do Polańskiego uosobieniem zła nie są jakieś siły nieczyste egzemplifikowane przez szatana, a drugi człowiek, często ten z najbliższego otoczenia, jak mąż, nauczyciel, matka. I to o tym jest ten spektakl. Ale również o potrzebie dobra, samorealizacji i wolności, realizowanej bez względu na koszty (oczywiście, nie te materialne), które trzeba będzie ponieść. Wie o tym tytułowa bohaterka katowickiego przedstawienia grana niezwykle emocjonalnie i ekspresyjnie przez Aleksandrę Przybył, zasłużenie nagrodzoną Złotą Maską za najlepszą rolę żeńską na scenach śląskich (spektakl „Rosemary” został uznany za przedstawienie roku 2019). Przybył stworzyła postać tylko z pozoru uległą, pokorną córkę i żonę, mającą jednak tak ogromną siłę wewnętrzną, potrzebę przeciwstawienia się złu, że ostatecznie nie waha się poświęcić dla tej idei osobistego spokoju, a być może nawet szczęścia. 

Piotr Bułka, Antoni Gryzik i Aleksandra Przybył. Fot. P.Jendroska

Większość aktorów zaangażowanych przez Farugę gra podwójne role. Piotr Bułka świetnie radzi sobie zarówno jako mąż Rosemary, jak i jego adwersarz, Hutch, niespełniony pisarz, przyjaciel małżeństwa. Bogumiła Murzyńska jest tajemnicza jako Minnie i zagubiona, przygnębiona jako matka Rose. Antoni Gryzik jest przekonujący jako tajemniczy i ekscentryczny Roman skrywający ciemną tajemnicę swojej przeszłości oraz jako demoniczny doktor Sapirstein. Bardzo zniuansowana gra aktorska to nie jedyny atut tego przedstawienia. Warto zwrócić uwagę na klimatyczną i funkcjonalną scenografię autorstwa samego Wojciecha Farugi, która w połączeniu ze światłem stwarza mroczny nastrój tej opowieści o złu tkwiącym w człowieku. No i jest jeszcze niezwykle niepokojąca, ostra muzyka Joanny Halszki Sokołowskiej, jakże daleka od kołysanki skomponowanej przez Krzysztofa Komedę do filmu Polańskiego. Te wszystkie elementy tworzą przedstawienie kompletne i kompatybilne z problemami współczesnego świata (nieodpowiedzialna polityka przywódców mocarstw, przemoc seksualna, pedofilia), niepozostające bez wpływu na refleksje widzów.

* cytat z piosenki autorstwa Agnieszki Osieckiej

                                         

Komentarze