Bardzo smętne "Piosenki Ewy Demarczyk" w Teatrze Śląskim w Katowicach

 Było do przewidzenia, że po śmierci Ewy Demarczyk po jej twórczość co i rusz sięgać będą wszelkiej maści artyści estradowi i teatralni. 30 grudnia minionego roku Teatr Śląski premierowo wyemitował w Internecie „Piosenki Ewy Demarczyk”, a kilka dni później udostępnił je ponownie w sieci na dobę.

Karina Grabowska. Fot. Przemysław Jendroska/materiał teatru

Zmarła 14 sierpnia 2020 roku Ewa Demarczyk była artystką jedyną w swoim rodzaju, niepowtarzalną i tym bardziej nie do podrobienia. Fakt ten nie oznacza bynajmniej, iż każdy, kto odważyłby się sięgnąć po wykonywane przez nią utwory, z góry skazany jest na porażkę, bo przecież kilka artystek wyszło w przeszłości z tego „pojedynku” z tarczą. Nie jest też tak, że nie powinno się wykonywać piosenek z repertuaru Demarczyk, bo tylko ona mogła je śpiewać i jej interpretacja jest wzorcem, jak wzorzec metra w Sevres pod Paryżem. Problem jednak w tym, by robić to dobrze, a przynajmniej na przyzwoitym poziomie.

Barbara Lubos. Fot. Przemysław Jendroska/materiał teatru

Nie znam kulisów powstania koncertu świątecznego „Piosenki Ewy Demarczyk” zrealizowanego w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach przez jego dyrektora Roberta Talarczyka. Wydaje mi się jednak, iż powstał on w dość dużym pośpiechu, gdyż niektórzy wykonawcy nie w pełni opanowali śpiewane teksty, w tym tak znane, jak „Niebo złote ci otworzę” Baczyńskiego. Na karb braku odpowiednio długiego czasu na przygotowanie kładę też brak oryginalnego opracowania interpretacji poszczególnych utworów. A przecież teksty Tuwima, Własta, Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej, Białoszewskiego dają takie możliwości, zwłaszcza gdy bierze je na warsztat ktoś z przygotowaniem aktorskim. Dodajmy, że sama Demarczyk była z zawodu aktorką po krakowskiej PWST i potrafiła z każdej piosenki stworzyć odrębną etiudę aktorską pełną emocji. Nie wykorzystywała przy tym żadnych specjalnych środków, poza głosem i twarzą. Tymczasem w koncercie – spektaklu w Teatrze Śląskim mamy do czynienia z dość niezróżnicowanym, wręcz monotonnym odśpiewaniem dziesięciu utworów z repertuaru „Czarnego Anioła polskiej piosenki”, jak nazywano Ewę Demarczyk. Większość śpiewających poszło w largando, wykonując przydzielone im piosenki w konwencji poetycko – melancholijnej, bez dramatyzmu (czasami bardziej porywający był akompaniament Ewy Zug, kierownika muzycznego katowickiego koncertu), o sile rażenia, jaką ma większość tych utworów, nie wspominając. Demarczyk nawet w lirycznych piosenkach nie była smętna ni nudna. Oczywiście, są pewne próby zrobienia czegoś więcej niż tylko zaśpiewanie czynione przez Annę Lemieszek („Pocałunki”), Barbarę Lubos („Grande Vallse Brillante”), Karinę Grabowską („Taki pejzaż”) czy Kamila Franczaka (aktora Teatru Rozrywki w Chorzowie, gościnnie śpiewającego w Katowicach „Karuzelę z madonnami” i „Skrzypka Hercowicza”), ale… może dobre i tyle. Na szczęście nikt nie próbuje naśladować  Ewy Demarczyk, tym bardziej że żaden z wykonawców nie powala niezwykłością (czytaj: oryginalnością) brzmienia głosu. A finał koncertu („Na moście w Avignon”) obnażył pewne problemy aktorów w śpiewaniu zespołowym – „było nieczysto, za to nierówno”, jak zwykli mówić znajomi chórzyści, próbując obśmiać popełnione kiksy wokalne.

Kamil Franczak. Fot. Przemysław Jendroska/materiał teatru

Dużo lepiej było pod względem realizacyjnym, co w przypadku przedsięwzięcia on-line ma duże znaczenie. Słowa uznania należą się za to Piotrowi Roszczence i Marii Machowskiej (realizacja światła) oraz Mateuszowi Znanieckiemu i Krzysztofowi Gumisiowi Woźniakowi (realizacja wizji).




Komentarze