Jacy tacy i inni - "Bezkrólewie" w Teatrze Telewizji
Owiana
nimbem „półkownika III RP” sztuka Wojciecha Tomczyka „Bezkrólewie” doczekała
się realizacji telewizyjnej i premiery w dniu 27 kwietnia 2020 roku.
Śmiem twierdzić
jednakowoż, że gdyby „Bezkrólewie” w dalszym ciągu pozostało na półce w wersji
wydrukowanej przez „Dialog” kultura literacka i teatralna Polski nie poniosłaby
większego szwanku. Choć jeśli wierzyć redaktorowi Krzysztofowi Połaskiemu
(„Telemagazyn”), sztuka Tomczyka „na
papierze prezentuje się bardzo atrakcyjnie. Jest w tym potencjał na uniwersalną
opowieść o blaskach i cieniach polityki, na krwisty dramat o moralności oraz
zagubieniu samego siebie oraz ludzkiej małostkowości”... Tymczasem w reżyserii
debiutującego Jerzego Machowskiego otrzymaliśmy spektakl nijaki, nudny (na
szczęście trwa tylko 73 minuty), sprawiający wrażenie przedstawienia zrobionego
na zamówienie określonej, rządzącej siły politycznej, artykułujące nie raz
głoszone przez nią poglądy na określoną sprawę. A tutaj jest nią śmierć króla.
Jako że sztuka powstała w rok po tragicznej katastrofie w Smoleńsku i śmierci
ówczesnego prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego, odniesienia są aż nadto
czytelne. Zresztą, nie odżegnuje się od nich sam Wojciech Tomczyk w licznych
wypowiedziach poprzedzających telewizyjną prapremierę jego sztuki przez 9 lat
odrzucanej przez teatry w naszym kraju. Po tym wydarzeniu, do granic Polski
docierają trzej politycy, którzy utracili władzę i pozbawieni zostali jej
atrybutów uosabianych w tej sztuce przez… cygara. Najmłodszy z nich Kolo (Krzysztof Szczepaniak) jest trochę
romantykiem, stawiającym w polityce pierwsze kroki. Wierzy w ideały. Natomiast
jego doświadczeni w tej dziedzinie koledzy: Glans (Redbad Klynstra – Komarnicki) i Gostek (Marcin Kwaśny) to starzy wyjadacze, którzy nie cofną się przed
niczym, by odzyskać władzę i cygara. Na prowincji spotykają oni żyjącą po
bożemu, w myśl religijnych i patriotycznych zasad rodzinę. Chcą pozyskać Józefa
(Andrzej Mastalerz), Zofię (Joanna Jeżewska) i ich córkę Justynę (debiutująca w Teatrze
Telewizji Edyta Januszewska) do
udzielenia im poparcia. Nawet na chwilę z głowy rodziny robią głowę państwa. To
taka sytuacja z kluczem nietrudnym do rozszyfrowania, podobnie jak sympatie
autora sztuki.
Łatwe
do odnalezienia są również związki „Bezkrólewia” Tomczyka z polską literaturą
tworzoną przez Mrożka, Gombrowicza, a szczególnie Wyspiańskiego. Jego „Wesele”
jest tu cytowane w różnorakiej formie; od dosłownego przytoczenia słów „Myśmy
wszystko zapomnieli” przez rekwizyt w postaci krakowskiej czapki aż po
fascynację Kola swojską panną Justysią, z którą ten „pan z miasta” bierze
ślub). Natomiast to czekanie na nowego władcę przypomina nieco „Czekając na
Godota” Becketta. Zestawienie utworu Tomczyka z literaturą wspomnianych
klasyków działa niestety jeszcze bardziej na niekorzyść tego pierwszego.
„Bezkrólewiu” brak subtelności i błyskotliwości, co szczególnie słyszalne jest
w dialogach, zbyt często przypominających historiozoficzny bełkot i
pseudofilozoficzne grafomaństwo. Uwłaczające inteligencji widza jest to mówienie
wprost, bez zawoalowania i metafory, kto jest kim i co autor miał na myśli. Przez
to stracili także aktorzy, w zdecydowanej większości z niekwestionowanym
dorobkiem zawodowym, bowiem stracili możliwość stworzenia niejednoznacznych,
pełnokrwistych postaci. Drażniące jest też to wzmacnianie na siłę przesłania
utworu narodowym sosem, w postaci przywoływania Piłsudskiego, Jana Pawła II czy
staropolskich przyśpiewek. W sumie „Bezkrólewie” nie mówi o Polsce i Polakach
niczego nowego i odkrywczego. I może nie ze względów politycznych, jak chce
autor i niektórzy publicyści, a dlatego, że to po prostu niezbyt dobra (mówiąc
eufemistycznie) sztuka jest, „Bezkrólewie” czekało na premierę prawie dekadę.
Komentarze
Prześlij komentarz