Wilki na Dzień Kobiet w Ostrowcu Świętokrzyskim


Jeśli jest Dzień Kobiet, to do Ostrowca Świętokrzyskiego przyjeżdża gwiazda. Tak jest od kilku lat. Dla pań (i nie tylko) grali już i śpiewali m.in. Pectus, Kombii, Lady Pank, Michał Milowicz. W tym roku w hali sportowo – widowiskowej wystąpiła grupa Wilki z Robertem Gawlińskim.
 
Zespół Wilki w Ostrowcu Świętokrzyskim. Fot. Krzysztof Krzak
Zespół Wilki zadebiutował w 1992 roku. I od tamtego czasu z większa lub mniejszą aktywnością działa na polskim rynku muzycznym w klasie rok, a potem pop – rock. Nie można powiedzieć, że działa nieprzerwanie, bo z tych 28 lat istnienia, osiem stanowią przerwy. W tym czasie zespół nagrał 7 albumów studyjnych (większość z ich pokryła się złotem lub platyną). Wylansował wiele przebojów, które od lat nucone są przez licznych fanów Wilków. Ale nie tylko, bo któż nie słyszał „Bohemy” czy „Baśki”? Trzeba przyznać, że Robert Gawliński ma niekwestionowany talent do tworzenia chwytliwych  melodii z urozmaiconą rytmiką, niekiedy nawet dość skomplikowaną, co jedynie sprawia, że dany utwór jest ciekawszy i nie nuży nawet po wielokrotnym wysłuchaniu. Po względem kompozycyjnym wiele się dzieje w utworach Wilków. Tekstowo też nie jest najgorzej (słowa do piosenek pisze w większości sam lider zespołu). Koncert w Ostrowcu Świętokrzyskim rozpoczął się piosenką „Eroll” z debiutanckiego albumu grupy. Z tej płyty zabrzmią jeszcze „Amiranda”, „Aborygen”, „Son of the Blue Sky” i „Eli lama sabachtani”. Nie zabrakło też tak popularnych przebojów, jak „Na krawędzi życia”, „Love Story”, „Urke”, „Nie stało się nic”. Jedną piosenkę (bez szans na zostanie przebojem) zaśpiewał też Beniamin Gawliński, syn Roberta, który wraz z bratem bliźniakiem, Emanuelem, gra w zespole ojca.
 
Robert Gawliński, lider Wilków. Fot. Krzysztof Krzak
Nigdy nie byłem fanem zespołu Wilki. Drażniła mnie pretensjonalna nazwa, a głos wokalisty brzmiał (i brzmi) w mojej ocenie dość pospolicie. To wszystko nie przeszkadzało mi uwielbiać piosenkę „Eli lama sabachtani” czy solowe dokonania Roberta Gawlińskiego „O sobie samym” czy „Here I am”. Koncert w Ostrowcu Świętokrzyskim nie sprawi, że stanę się wielbicielem Wilków, choć formalnie i brzmieniowo był w porządku. Zabrakło mi jednak emocji. Ze sceny bił chłód i dystans, który Gawliński („odnowiony” poprzez ścięcie włosów) nieudolnie próbował skrócić, kierując w stronę licznie zgromadzonej (wstęp na koncert był bezpłatny) publiczności jakieś uwagi na temat doniosłego znaczenia kobiet w życiu mężczyzn. Odnosiłem wrażenie, że wszystko jest tu na chłodno skalkulowane, wyważone i wymierzone zgodnie z zapisami w umowie z organizatorem (w tym przypadku z Miejskim Centrum Kultury) występu Wilków: stąd dotąd i ani grama więcej. Nawet wyjście do bisów zajęło członkom zespołu sporo czasu, jakby mieli nadzieję, że publiczność przestanie klaskać i nie trzeba będzie już grać i śpiewać. Jakoś trudno mi było dopatrzeć się entuzjazmu i radości grania, szczerego zadowolenia z występu dla publiczności (oczywiście, bez kontaktów z nią po koncercie). Było to zwykłe wykonanie zadania zgodnie z określonym planem, na miarę swoich możliwości i zachowaniem poziomu zawodowstwa. W moim odczuciu to jednak za mało, by mówić o przeżyciu artystycznym, jakim może być koncert muzyczny.

Komentarze