Wilki na Dzień Kobiet w Ostrowcu Świętokrzyskim
Jeśli
jest Dzień Kobiet, to do Ostrowca Świętokrzyskiego przyjeżdża gwiazda. Tak jest
od kilku lat. Dla pań (i nie tylko) grali już i śpiewali m.in. Pectus, Kombii,
Lady Pank, Michał Milowicz. W tym roku w hali sportowo – widowiskowej wystąpiła
grupa Wilki z Robertem Gawlińskim.
Zespół Wilki zadebiutował w 1992 roku. I od
tamtego czasu z większa lub mniejszą aktywnością działa na polskim rynku
muzycznym w klasie rok, a potem pop – rock. Nie można powiedzieć, że działa
nieprzerwanie, bo z tych 28 lat istnienia, osiem stanowią przerwy. W tym czasie
zespół nagrał 7 albumów studyjnych (większość z ich pokryła się złotem lub
platyną). Wylansował wiele przebojów, które od lat nucone są przez licznych
fanów Wilków. Ale nie tylko, bo któż nie słyszał „Bohemy” czy „Baśki”? Trzeba
przyznać, że Robert Gawliński ma niekwestionowany talent do
tworzenia chwytliwych melodii z
urozmaiconą rytmiką, niekiedy nawet dość skomplikowaną, co jedynie sprawia, że
dany utwór jest ciekawszy i nie nuży nawet po wielokrotnym wysłuchaniu. Po
względem kompozycyjnym wiele się dzieje w utworach Wilków. Tekstowo też nie
jest najgorzej (słowa do piosenek pisze w większości sam lider zespołu).
Koncert w Ostrowcu Świętokrzyskim rozpoczął się piosenką „Eroll” z
debiutanckiego albumu grupy. Z tej płyty zabrzmią jeszcze „Amiranda”,
„Aborygen”, „Son of the Blue Sky” i „Eli lama sabachtani”. Nie zabrakło też tak
popularnych przebojów, jak „Na krawędzi życia”, „Love Story”, „Urke”, „Nie
stało się nic”. Jedną piosenkę (bez szans na zostanie przebojem) zaśpiewał też Beniamin Gawliński, syn Roberta, który
wraz z bratem bliźniakiem, Emanuelem, gra w zespole ojca.
Nigdy nie byłem fanem
zespołu Wilki. Drażniła mnie pretensjonalna nazwa, a głos wokalisty brzmiał (i
brzmi) w mojej ocenie dość pospolicie. To wszystko nie przeszkadzało mi
uwielbiać piosenkę „Eli lama sabachtani” czy solowe dokonania Roberta
Gawlińskiego „O sobie samym” czy „Here I am”. Koncert w Ostrowcu Świętokrzyskim
nie sprawi, że stanę się wielbicielem Wilków, choć formalnie i brzmieniowo był
w porządku. Zabrakło mi jednak emocji. Ze sceny bił chłód i dystans, który
Gawliński („odnowiony” poprzez ścięcie włosów) nieudolnie próbował skrócić,
kierując w stronę licznie zgromadzonej (wstęp na koncert był bezpłatny)
publiczności jakieś uwagi na temat doniosłego znaczenia kobiet w życiu
mężczyzn. Odnosiłem wrażenie, że wszystko jest tu na chłodno skalkulowane,
wyważone i wymierzone zgodnie z zapisami w umowie z organizatorem (w tym przypadku z Miejskim Centrum Kultury) występu
Wilków: stąd dotąd i ani grama więcej. Nawet wyjście do bisów zajęło członkom
zespołu sporo czasu, jakby mieli nadzieję, że publiczność przestanie klaskać i
nie trzeba będzie już grać i śpiewać. Jakoś trudno mi było dopatrzeć się
entuzjazmu i radości grania, szczerego zadowolenia z występu dla publiczności (oczywiście, bez kontaktów z nią po koncercie).
Było to zwykłe wykonanie zadania zgodnie z określonym planem, na miarę swoich
możliwości i zachowaniem poziomu zawodowstwa. W moim odczuciu to jednak za
mało, by mówić o przeżyciu artystycznym, jakim może być koncert muzyczny.
Komentarze
Prześlij komentarz