"Mayday", mayday! Umieram ze śmiechu!


Jeśli sukces komedii mierzyć częstotliwością i intensywnością wybuchów śmiechu na widowni, to „Mayday”, którą wyreżyserował Sam Akina, jest jednym z najlepszych polskich filmów ostatnich lat w swoim gatunku. Publiczność śmieje się bowiem często i szczerze.
 
Adam Woronowicz i Piotr Adamczyk. Fot. materiał prasowy
Sam Akina ma doświadczenie w tworzeniu dobrych komedii – to on stoi (jako reżyser i scenarzysta) za sukcesem trylogii „Planeta Singli”. Tym razem zajął się komedią Raya Cooneya, która triumfalnie zagościła na deskach wielu teatrów na całym świecie, w tym także w Polsce. Teatromani, którzy oglądali „Mayday” na scenie nie powinni się jednak spodziewać przeniesienia na ekran w skali jeden do jednego. Scenarzyści wersji filmowej (poza reżyserem są nimi także Jules Jones, Wojciech Pałys i Hanna Węsierska) zachowali główny wątek angielskiej farsy, czyli bigamię głównego bohatera, dostosowując go do realiów polskich. W filmowym „Maydayu” jest nim Jan Kowalski, warszawski taksówkarz, który od pięciu lat jest mężem dwóch żon: energicznej i przebojowej bizneswoman Marii (w tej roli Weronika Książkiewicz) oraz seksownej acz roztrzepanej masażystki Barbary (Anna Dereszowska). Z pierwszą mieszka w okazałej willi w Rozalinie, z drugą w Warszawie. Obie panie nie wiedzą o sobie, co wymaga od Jana niezwykle precyzyjnego planu logistycznego, który zawarty jest w jego osobistym kalendarzu pod hasłami PZM, WZB (poranek z Marią, wieczór z Barbarą). Misternie opracowany grafik runie, gdy pewien pasażer Jana zostawi w jego taksówce torbę, a on sam padnie ofiarą napadu. Wtedy taksówkarzem zainteresują się organy ścigania w osobie policjanta (Andrzej Grabowski) i bezwzględnych panów z wyglądu przypominających partnerów biznesowych pewnego słynnego prezesa (zabawne kreacje Tomasza Oświecińskiego i Wojciecha Czerwińskiego). Na pomoc zostaje wezwany niejaki Staszek, przyjaciel Jana, życiowy nieudacznik, miłośnik motoryzacji i mody vintage. Rusza on na odsiecz bigamiście, wywołując całą lawinę komplikacji, przynoszących wręcz odwrotny od pożądanego skutek. 
 
P.Adamczyk, A.Woronowicz, W.Książkiewicz. Fot. mat.prasowy
Wtedy też zaczyna się prawdziwa jazda bez trzymanki; panowie brną w kolejne kłamstwa, sami się w nich z czasem gubiąc. Wywołuje to wiele zabawnych sytuacji, nie pozostawiających widzowi innego wyjścia, jak wybuch śmiechu. W rolach przyjaciół występuje duet: Piotr Adamczyk (Jan) i Adam Woronowicz (Staszek). Ten film należy do nich, ze wskazaniem na Woronowicza. Otrzymał on tu możliwość wykazania się ogromnym talentem komediowym i szansy tej nie zaprzepaścił. Niemal każda scena z udziałem Woronowicza należy w całości do niego. Warto wybrać się na ten film już choćby tylko po to, by posłuchać, jak ten znany z odtwórcy roli księdza Popiełuszki aktor udaje farmera spod Łodzi mówiącego z kresowym zaśpiewem czy żali się na pewne mankamenty własnego… przyrodzenia. Oczywiście można zarzucić twórcom filmu „Mayday” sprzyjanie niskim gustom, propagowanie niewyszukanych żartów z problemami gastrycznymi czy wątkami homoseksualnymi na czele. Ale czyż nie śmiejemy się najbardziej niezmiennie z człowieka przewracającego się na skórce od banana? Tym bardziej, że w filmie Sama Akiny otrzymujemy je w doskonałym aktorskim wykonaniu Adamczyka i Woronowicza. To prawda, kosztem Dereszowskiej i Książkiewicz, których postacie na tle panów wypadają sporo poniżej potencjału tych aktorek. 
 
Anna Dereszowska i Piotr Adamczyk. Fot. materiał prasowy
Generalnie jednak widz otrzymuje bardzo sprawnie wyreżyserowany i zmontowany (za montaż odpowiada Nikodem Chabior) film rozgrywający się w wartkim tempie (bodaj tylko dwa razy zwolnionym dla próby psychologicznego uzasadnienia postawy niektórych bohaterów) charakterystycznym dla farsy, którą jest „Mayday” Cooneya. Na sali kinowej śmiech rozbrzmiewa często i głośno. Czyż może być większa satysfakcja dla autorów kina stricte rozrywkowego?

Komentarze