Muzyczny miszmasz na zakończenie wakacji w Ostrowcu Świętokrzyskim
Zabawą i muzyką
pożegnano wakacje w Ostrowcu Świętokrzyskim. To już kilkuletnia tradycja wprowadzona
przez władze miasta i realizowana przez Miejskie Centrum Kultury.
Stadion Miejski w
Ostrowcu Świętokrzyskim zaczął wypełniać się mieszkańcami i nie tylko już
wczesnym popołudniem. To wtedy uruchomiono wesołe miasteczko, rozpoczęły się
konkursy i animacje dla dzieci – dzięki zgodnemu współdziałaniu władz miejsko –
gminnych i powiatowych z Prezydentem Miasta Jarosławem Górczyńskim i Starostą
Ostrowieckim Marzeną Dębniak wszystkie te przyjemności były dostępne dla
najmłodszych bezpłatnie. A dla wszystkich był słodki tort.
Bezpłatne dla publiczności
były również koncerty artystów zaproszonych przez Miejskie Centrum Kultury zgodnie
z zasadą: dla każdego coś miłego. Muzyczny maraton rozpoczął lokalny zespół, a
właściwie duet discopolowy RanDevu tworzony przez Renatę Ulikowską i Dariusza Kądzielę.
Kierowany wiernością sobie (jak nie muszę, nie słucham tej „muzyki”, a tym
bardziej nie uczestniczę w koncertach formacji discopolowych), nie widziałem
występu tej gwiazdy „Zakończenia wakacji”. Potem na scenie pojawił się cygański
zespół z Opatowa Romano Dżi. Żeby nikogo nie urazić, stwierdzę jedynie, iż do
percepcji ich twórczości konieczne są specyficzne predyspozycje psychofizyczne
odbiorcy. Znaleźli się tacy melomani na widowni ostrowieckiego stadionu.
Pozytywnym zaskoczeniem
(nie znałem wcześniej tej grupy) był występ zespołu KoliBEER ze Skarżyska – Kamiennej.
Tworzą go: Jacek (klawiszowiec), Tomek (gitarzysta) i Paweł (wokalista) – w dostępnych
źródłach trudno znaleźć ich nazwiska, nie wiedzieć czemu. KoliBEER gra mieszankę
muzyki folkowo – popowo – rockowej. W ich wykonaniu zarówno „Bo jo cie kochom”,
„Karcmareckę”, jak i rovery zespołu Dżem (na przykład „Autsajder”). Skarżyscy
muzycy grają też autorski repertuar, wśród którego znajdują się m.in. piosenki „Janko
Muzykant” czy „Zostań tu”. Ogólnie - bardzo pozytywne wrażenie, ze szczególnym
uwzględnieniem gitarzysty, którego rodowód muzyczny wywodzi się z zespołu heavy
metalowego, co słychać w brzmieniu gitary pana Tomasza. Trochę pretensjonalnie
brzmiało jedynie podrabiana gwara góralska.
Pochodzący z Ravenny, a
mieszkający od ośmiu lat w… Kielcach Alberto Amati miał dość łatwe zadanie, bo
przecież piosenki włoskie lubi (chyba) każdy. Zwłaszcza te, które na estradach
królują od półwiecza lub dłużej, a takie zaproponował sympatyczny artysta.
Takie utwory, jak „Tornero”, Baila morena”, „Susana”, „Mamma Maria”, „Volare”, „Quando,
quando, quando”, „Azzurro”, „L’italiano” i inne (niektóre w nowych dyskotekowo –
tanecznych aranżacjach) porwały ostrowiecką publiczność, która śpiewała razem z
Włochem. Wielu tańczyło nie gorzej niż Ola i Monika towarzyszące na scenie
piosenkarzowi. Rewelacyjnie zabrzmiał również hit wszech czasów - "My way" z repertuaru Franka Sinatry. Występ Alberto Amati był doskonałym suportem do występu
anonsowanych jako największe gwiazdy tegorocznej imprezy: Norbiego (wiele
stracił w moich oczach, wiążąc się z partyjną TVP) i Stachurskiego. Tłum
szczelnie wypełniający trybuny stadionowe i płytę boiska szalał w rytm takich
piosenek, jak „Typ niepokorny”, „Czuję i wiem” czy „Zostańmy razem” do godzin wczesnonocnych.
Komentarze
Prześlij komentarz