Absurd, który przeraża - "Znaki" w Teatrze Telewizji


Skromne, wręcz minimalistyczne przedstawienie „Znaki” pokazane premierowo 1 kwietnia 2019 roku w Teatrze Telewizji mogło wybrzmieć dość przerażająco, zwłaszcza dla obserwatorów polityki kulturalnej prowadzonej od jakiegoś czasu w naszym kraju.
 
Przemysław Stippa i Grzegorz Małecki. Fot. Natasza Młudzik
Świat przedstawiony w sztuce Jarosława Jakubowskiego (autora znakomitego „Generała”, który w ubiegłym roku również można było zobaczyć w TVP, a wcześniej w teatrze IMKA) ogranicza się do mieszkania wziętego pisarza Jana, w którym pojawia się pewnego dnia Wysłannik z teczką typowego biurokraty. Wie on o literacie prawie wszystko, zna jego twórczość, której jest rzekomo wielkim admiratorem, czyta także jego wywiady prasowe. W pewnym momencie wydawałoby się niezobowiązującej rozmowy Wysłannik obwieszcza pisarzowi, że oto władza postanowiła wprowadzić w życie dyrektywę likwidującą stosowanie w języku polskim używanie znaków diakrytycznych tudzież dwuznaków, liter oznaczających te same dźwięki (na przykład ż i rz, ó i u). Jan, przedstawiający się jako zwolennik tradycyjnej rodzimej ortografii, a także patriota, odmawia zastosowania się do pomysłu decydentów. Drze przedstawioną mu do podpisania dyrektywę i chce się jak najszybciej pozbyć Wysłannika ze swojego domu. Wtedy dowiaduje się, że skutkować to będzie skazaniem go na niebyt: zostanie pozbawiony warsztatu pracy (maszyny do pisania, papieru, długopisów), nie będzie więc mógł tworzyć nowych powieści, a jego książki dotychczas wydane zostaną zniszczone, on sam zaś trafi do więzienia. Jan musi więc podjąć decyzję co do swojej przyszłości. Do dostosowania się do nowego języka namawia go żona Alicja, którą zdaje się udało się władzy przekonać do swego pomysłu. Czy Janowi uda się nie ulec kompromisowi?
 
Marta Ścisłowicz i Przemysław Stippa. Fot. Natasza Młudzik
„Znaki” to utrzymany w formie tragifarsy tekst o wolności twórczej i w szerszym ujęciu  wpływie władzy na kulturę. Absurdalny pomysł z likwidacją znaków diakrytycznych, tłumaczony jako ułatwienie dla obywateli danym językiem się posługujących i oszczędnością… lasów, może zabrzmieć przerażająco zwłaszcza w kraju, gdzie wstrzymywane są realizacje przedstawień teatralnych, które nie podobają się władzy, nieprawomyślne czasopisma nie dostają dotacji od jej przedstawicieli, którzy na nowo usiłują tworzyć historię i kształtować gust artystyczny rodaków. Przerażająca i jednocześnie niezwykle wiarygodna (niestety) jest postać urzędnika stworzona przez Grzegorza Małeckiego. To typowy urzędas, niby uniżony, otwarty na dyskusję, a jednocześnie nieprzejednany totalista, który za wszelką cenę dąży do osiągnięcia postawionego mu przez przełożonych celu. Małecki używa bardzo oszczędnych środków artystycznych, ograniczających się w zasadzie do czasami ledwo zauważalnych przymrużeń oczu czy zmiany wyrazu twarzy, przez co jest bardziej groźny, niż gdyby używał szerokich gestów czy krzyku. To kolejna udana rola tego aktora. Jan Przemysława Stippy, ulubionego – jak się wydaje aktora – Artura Tyszkiewicza, reżysera „Znaków” w Teatrze Telewizji jest przede wszystkim zaskoczony i zagubiony w tworzonym właśnie przez władzę świecie. I osamotniony, gdyż po jego stronie nie staje nawet żona (grająca ją Marta Ścisłowicz udatnie pokazuje wewnętrzny konflikt swojej bohaterki). 
 
Przemysław Stippa i Grzegorz Małecki. Fot. Natasza Młudzik
Ponury nastrój najnowszej premiery w Teatrze Telewizji pogłębia scenografia stworzona przez Aleksandrę Gąsior. Ogromna przestrzeń studia wypełniona jedynie potężnymi szarymi słupami i niezbędnymi sprzętami typu stół czy kanapa przygnębia. W widzach rodzi się przemożne pragnienie, by ten absurdalny, trudny do wyobrażenia w realu świat stworzony przez Jakubowskiego takim pozostał.

Komentarze