Absurd, który przeraża - "Znaki" w Teatrze Telewizji
Skromne, wręcz
minimalistyczne przedstawienie „Znaki” pokazane premierowo 1 kwietnia 2019 roku
w Teatrze Telewizji mogło wybrzmieć dość przerażająco, zwłaszcza dla
obserwatorów polityki kulturalnej prowadzonej od jakiegoś czasu w naszym kraju.
Świat przedstawiony w
sztuce Jarosława Jakubowskiego (autora znakomitego „Generała”, który w ubiegłym
roku również można było zobaczyć w TVP, a wcześniej w teatrze IMKA) ogranicza
się do mieszkania wziętego pisarza Jana, w którym pojawia się pewnego dnia
Wysłannik z teczką typowego biurokraty. Wie on o literacie prawie wszystko, zna
jego twórczość, której jest rzekomo wielkim admiratorem, czyta także jego
wywiady prasowe. W pewnym momencie wydawałoby się niezobowiązującej rozmowy
Wysłannik obwieszcza pisarzowi, że oto władza postanowiła wprowadzić w życie
dyrektywę likwidującą stosowanie w języku polskim używanie znaków
diakrytycznych tudzież dwuznaków, liter oznaczających te same dźwięki (na
przykład ż i rz, ó i u). Jan, przedstawiający się jako zwolennik tradycyjnej
rodzimej ortografii, a także patriota, odmawia zastosowania się do pomysłu
decydentów. Drze przedstawioną mu do podpisania dyrektywę i chce się jak
najszybciej pozbyć Wysłannika ze swojego domu. Wtedy dowiaduje się, że skutkować
to będzie skazaniem go na niebyt: zostanie pozbawiony warsztatu pracy (maszyny
do pisania, papieru, długopisów), nie będzie więc mógł tworzyć nowych powieści,
a jego książki dotychczas wydane zostaną zniszczone, on sam zaś trafi do
więzienia. Jan musi więc podjąć decyzję co do swojej przyszłości. Do dostosowania
się do nowego języka namawia go żona Alicja, którą zdaje się udało się władzy
przekonać do swego pomysłu. Czy Janowi uda się nie ulec kompromisowi?
„Znaki” to utrzymany w
formie tragifarsy tekst o wolności twórczej i w szerszym ujęciu wpływie władzy na kulturę. Absurdalny pomysł z
likwidacją znaków diakrytycznych, tłumaczony jako ułatwienie dla obywateli
danym językiem się posługujących i oszczędnością… lasów, może zabrzmieć przerażająco
zwłaszcza w kraju, gdzie wstrzymywane są realizacje przedstawień teatralnych,
które nie podobają się władzy, nieprawomyślne czasopisma nie dostają dotacji od
jej przedstawicieli, którzy na nowo usiłują tworzyć historię i kształtować gust
artystyczny rodaków. Przerażająca i jednocześnie niezwykle wiarygodna
(niestety) jest postać urzędnika stworzona przez Grzegorza Małeckiego. To
typowy urzędas, niby uniżony, otwarty na dyskusję, a jednocześnie
nieprzejednany totalista, który za wszelką cenę dąży do osiągnięcia
postawionego mu przez przełożonych celu. Małecki używa bardzo oszczędnych
środków artystycznych, ograniczających się w zasadzie do czasami ledwo
zauważalnych przymrużeń oczu czy zmiany wyrazu twarzy, przez co jest bardziej
groźny, niż gdyby używał szerokich gestów czy krzyku. To kolejna udana rola
tego aktora. Jan Przemysława Stippy, ulubionego – jak się wydaje aktora –
Artura Tyszkiewicza, reżysera „Znaków” w Teatrze Telewizji jest przede
wszystkim zaskoczony i zagubiony w tworzonym właśnie przez władzę świecie. I
osamotniony, gdyż po jego stronie nie staje nawet żona (grająca ją Marta Ścisłowicz
udatnie pokazuje wewnętrzny konflikt swojej bohaterki).
Ponury nastrój
najnowszej premiery w Teatrze Telewizji pogłębia scenografia stworzona przez
Aleksandrę Gąsior. Ogromna przestrzeń studia wypełniona jedynie potężnymi
szarymi słupami i niezbędnymi sprzętami typu stół czy kanapa przygnębia. W
widzach rodzi się przemożne pragnienie, by ten absurdalny, trudny do
wyobrażenia w realu świat stworzony przez Jakubowskiego takim pozostał.
Komentarze
Prześlij komentarz