Teatr Telewizji: "Wesele" czasu niepokoju


Prawdę o Polsce i społeczeństwie polskim, której na próżno szukać w programach polityczno – publicystycznych telewizji (przynajmniej formalnie) publicznej pokazała 28 stycznia 2019 roku najnowsza inscenizacja dramatu Stanisława Wyspiańskiego.
 
Scena zbiorowa z "Wesela" w Teatrze Telewizji. Fot. Stanisław Loba
Arcydramat narodowy, jakim niewątpliwie jest „Wesele”, nie traci na swej aktualności i sile oddziaływania w zasadzie od momentu swoje prapremiery w 1901 roku. A w czasie niepokoju - jak mówi reżyser najnowszej telewizyjnej inscenizacji (poprzednią, 32 lata temu, zrealizował Adam Hanuszkiewicz), Wawrzyniec Kostrzewski – zapala się szczególnym światłem. Wydaje się, że w Polsce czas niepokoju przybiera na intensywności, stąd też dobrze się stało, iż sztuka Stanisława Wyspiańskiego trafiła na ekrany telewizorów w bardzo emocjonalnej i – rzec można – dojmującej inscenizacji. Skreślenia, jakich w tekście dokonał reżyser i jednocześnie autor telewizyjnej adaptacji wskazują, iż jego zamierzeniem było skupienie się na tym, co w dramacie Wyspiańskiego najważniejsze, to jest na dyskursie o sprawach naszego kraju, jego historii i naszym społeczeństwie. Po to, by go uwypuklić Kostrzewski zrezygnował z kilku wątków obyczajowych i realistycznych. Pomaga mu w tym scenografia Katarzyny Nesteruk, która powiesiła w weselnej chacie „święte” i patriotyczne obrazki z „Pożegnaniem powstańca” Grottgera na czele. Natomiast w części, której bohaterami są tak zwane „postaci dramatu” scenografka stworzyła prawdziwe cmentarzysko polskiej historii: od białego orła z dumnie rozpostartymi skrzydłami, poprzez pomnik księcia Poniatowskiego na koniu, popiersie Stanisława Augusta, figurę Jezusa z warszawskiego kościoła św. Krzyża, żydowskie macewy na schodach smoleńskich, pomniku ze  stołecznego placu Piłsudskiego skończywszy. I w takiej to scenerii toczą ważkie rozmowy, także z widmami, przedstawiciele różnych warstw społeczeństwa polskiego, których Nesteruk ubrała również niekoniecznie w stroje z epoki Wyspiańskiego, czym podkreśla ponadczasowość dzieła twórcy okresu modernizmu.
 
Dominika Kluźniak (Gospodyni) i Grzegorz Małecki (Gospodarz). Fot. S. Loba
Ale najważniejsze są tu oczywiście owe rozmowy. I w zasadzie od pierwszej kwestii („Cóż tam, panie, w polityce?”) wiadomo, że dogadać się nie będzie łatwo eufemistycznie rzecz nazywając. Każdy kolejny dialog pogłębia konflikt między interlokutorami. A dzieli ich wszystko: pochodzenie, wykształcenie, poglądy, stosunek do religii i historii, nie łączy ich nawet weselny stół, przy którym Kostrzewski umieszcza większość scen z realistycznej części „Wesela”. Najbardziej porażające jest to, że w zasadzie nie ma szans na porozumienie i wyjście z tej patowej sytuacji. Autorytety uosabiane w przedstawieniu przez Stańczyka (Mariusz Bonaszewski) nie są nikomu potrzebne i jako bezdomne popadają w obłęd; młodzi, tacy jak Jasiek (w tej roli wyrazisty, dobrze rokujący Marcin Stępniak, tegoroczny absolwent Akademii Teatralnej w Warszawie) woleliby się bawić na weselu, niż porywać się na jakiś znaczący czyn mający zmienić bieg historii; starsi, jak choćby Gospodarz (świetna kreacja Grzegorza Małeckiego) nie mają już siły i ochoty na działanie, mimo chwilowych fascynacji „rycerzem na białym koniu” (Wernyhora w interpretacji Daniela Olbrychskiego). Doskonale ten stan egzemplifikuje finałowy bezruch bohaterów sztuki wsłuchanych w słowa Chochoła (zwyczajowy „chocholi taniec” reżyser podzielił na części i wplótł go między dialogi weselnych gości; w układzie choreograficznym Jarosława Stańka to raczej porażający „opętaniec”). Beznadzieja bije też ze słów: „to co było – może przyjść”, które w tym pięknym plastycznie i pomysłowym realizacyjnie przedstawieniu powtarza troje bohaterów. 
 
Marcin Stępniak jako Jasiek. Fot. Stanisław Loba
A propos bohaterów: Wawrzyńcowi Kostrzewskiemu udało się pozyskać do „Wesela” A.D. 2019 niemal doskonałą obsadę - niemal, bo nie przekonał mnie jako Pan Młody Piotr Ligienza (skądinąd całkiem utalentowany aktor), podobnie jak Olga Sarzyńska w roli Rachel. Ale już Piotr Adamczyk (Poeta), Tomasz Schuchardt (Dziennikarz), Michał Czernecki (Czepiec), Jerzy Schejbal (Żyd), Marian Opania (Hetman) czy Adam Ferency w podwójnej roli Dziada i Upiora zasługują na słowa najwyższego uznania. Dobre momenty mają też: Dominika Kluźniak jako Gospodyni, Ewa Konstancja Bułhak (Klimina) czy Agnieszka Suchora (Radczyni). Ciekawie wypadł Chochoł w interpretacji Haliny Łabonarskiej. Z kolei Małgorzata Kocik, która zwróciła moją uwagę w telewizyjnej „Żabusi”, jako Marysia w „Weselu” udowodniła, że jest aktorką magnetyczną, potrafiącą oddziaływać na widza nawet w niewielkiej roli.
Oby więcej tak udanych przedstawień w Teatrze Telewizji.

Komentarze