"Narodziny gwiazdy": mistrz i... Lady Gaga
Goszczący właśnie na ekranach polskich
kin od blisko miesiąca film „Narodziny gwiazdy” w reżyserii Bradleya Coopera
nie opowiada historii nazbyt oryginalnej, a jednak zyskuje zaskakująco
pozytywne opinie widzów.
To już czwarta opowieść
o miłości schodzącego ze sceny piosenkarza do młodej dziewczyny obdarzonej
talentem wokalno – kompozytorskim, z którą mamy do czynienia (pod tym samym tytułem)
na dużym ekranie. Tylko w pierwszym, z 1937 roku, bohaterka, grana przez Janet Gaynor,
była aktorką. W kolejnych wersjach z 1954 i 1976 roku w role wcieliły się: Judy
Garland i Barbra Streisand. Biorąc pod uwagę to ostatnie zwłaszcza nazwisko
wydaje się, że reżyser Bradley Cooper nie miał innego wyjścia, jak obsadzić w
głównej roli Lady Gagę, ikonę pop kultury ostatnich lat (choć mówi się i pisze,
że pod uwagę były brane m.in. Shakira, Beyoncé czy Rihanna). I dobrze się
stało, bo ta jedna z najbardziej skandalizujących postaci współczesnego show
biznesu, jak się okazuje, ma w sobie pewien niemały potencjał dramatyczny,
przykuwający uwagę widza. Szczególnie przekonująca jest w scenach, gdy grana
przez nią Ally staje na progu swojej drogi do sukcesu, kiedy zostanie
wyciągnięta z klubu dla gejów, gdzie śpiewa szlagiery Edith Piaf, przez uznaną,
choć będącą w schyłkowym etapie kariery, gwiazdę muzyki country rock, Jacksona
Maine’a (w tej roli reżyser Bradley Cooper obsadził samego siebie). Tak zaczyna
się opowieść „Narodziny gwiazdy” A.D. 2018. Później jest (prawie) wszystko do
przewidzenia: on docenia jej ogromny talent, zakochuje się w niej, postanawia umożliwić
jej pokazanie światu swoich uzdolnień, pobierają się i żyją… wcale nie długo i
szczęśliwie. Bo Jack popada w coraz większe uzależnienie od alkoholu,
narkotyków i leków, natomiast Ally, po dostaniu się w ręce bezwzględnego menedżera
– marketingowca, zdaje się zatracać swoją naturalność. Scenarzyści (wśród Eric
Roth, nagrodzony Oscarem za scenariusz „Forresta Gumpa”) pokazują w dość
wzruszający sposób jej walkę o swoją osobowość, małżeństwo, o miłość, o
drugiego człowieka (męża) wreszcie. A nie jest to walka łatwa i nie zawsze
przynosi pożądane rezultaty, czego dowodzi historia Ally i Jake’a.
Takich historii w kinie
oglądaliśmy już przynajmniej kilkadziesiąt. Tę jednak warto również zobaczyć, choćby
ze względu na kompletnie różny od tego rozpowszechnionego w mediach wizerunek
Lady Gagi. I posłuchać jej wokalu! (Dodać warto, że generalnie nieśpiewający Cooper
samodzielnie wykonuje partie wokalne Jacksona). Wydaje się, że kilka piosenek z
filmu „Narodziny gwiazdy” ma szansę stać się przebojami, a już „The Shallow” to
na pewno! Film ten ogląda się dobrze, mimo pewnych dłużyzn i „siadania” tempa
akcji, przede wszystkim ze względu na główną parę aktorską: Bradley i Lady Gaga
stworzyli postaci, które się lubi, którym się kibicuje i współczuje w trudnych momentach.
Ich wiarygodną bliskość podkreślają również zdjęcia, których twórcą jest
Matthew Libatique (nominowany do Oscara za zdjęcia do „Czarnego łabędzia”).
Warto też zwrócić uwagę na drugoplanowe role Sama Elliota i Rafiego Gavrona. I
generalnie dać się wciągnąć melodramatycznej historii mistrza i… Lady Gagi.
Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCiekawy artykuł. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń