Polak, Kaszub, "Kamerdyner" Filipa Bajona


W cieniu sukcesu frekwencyjnego „Kleru” Wojtka Smarzowskiego przemyka przez ekrany kin monumentalny film Filipa Bajona „Kamerdyner”.
 
Marianna Zydek i Sebastian Fabijański w "Kamerdynerze". Fot. Marcin Makowski
Dzieło autora tak nie do końca powalających filmów, jak „Panie Dulskie” czy „Śluby panieńskie”, dostrzegło jury tegorocznego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni przyznając „Kamerdynerowi” i Filipowi Bajonowi Srebrne Lwy. Nagrody otrzymali także Antoni Komasa – Łazarkiewicz (autor muzyki), Ewa Drobiec i Mirosława Wojtczak za charakteryzację i Adam Woronowicz za najlepszą główną rolę męską hrabiego Hermanna von Kraussa. Moim zdaniem trochę na wysrost, bo Arkadiusz Jakubik w filmie „Kler” stworzył o wiele pełniejszą i wybitniejszą kreację. Gdybym był jurorem gdyńskiego festiwalu z całą pewnością nagrodziłbym natomiast zdjęcia Łukasza Gutta. To dzięki nim epicka opowieść obejmująca ponad 40 lat nabiera rozmachu i ujmującego piękna. Gutt świetnie fotografuje zarówno rozległe krajobrazy Kaszub, jak i stylowe wnętrza rodowej siedziby głównych bohaterów.

Dobrą robotę wykonali też scenarzyści: Mirosław Piepka, Michał S. Pruski i Marek Klat. W sposób niezwykle interesujący i bez zbędnego patosu opowiedzieli historię o charakterze narodowo – patriotycznym. Akcja „Kamerdynera” rozpoczyna się w 1900 roku, a kończy tuż po zakończeniu II wojny światowej. Głównym bohaterem jest Mateusz Kroll (w tej roli granej momentami zbyt współcześnie, co nie znaczy, że nieprzekonująco występuje Sebastian Fabijański, jeden z ciekawszych aktorów polskich młodego pokolenia), nad którym - po śmierci matki (zmarła przy porodzie) - przejmuje opiekę hrabina Gerda von Krauss (doskonała i poruszająca kreacja Anny Radwan). Mati wychowuje się razem z dziećmi hrabiostwa, a między nim i córką von Kraussów, Maritą (dramatyzm zawarty w tej postaci przerósł nieco grającą ją Mariannę Zydek) rodzi się głębsze uczucie. Ich miłość jest jednym z głównych wątków filmu Bajona. Drugim są dzieje współistnienia na Pomorzu trzech narodów: Kaszubów, Polaków i Prusaków. Tu pierwsze skrzypce gra ojciec chrzestny Krolla, Bazyli Miotke (w tej roli niezawodny Janusz Gajos, któremu należą się też słowa uznania za to, że namówił twórców filmów na zastosowanie w nim języka kaszubskiego), lokalny działacz polityczny, jeden z sygnatariusz traktatu wersalskiego z 1919 roku i zwolennik przynależności Kaszubów do Polski. Przez pryzmat tych postaci (i wielu innych) poznajemy losy wspomnianych już nacji. Aż do tragicznego końca, czyli zbrodni w Piaśnicy, zwanej „pomorskim Katyniem" lub „kaszubską Golgotą”, podczas której życie straciły tysiące ludzi narodowości kaszubskiej. 
 
Janusz Gajos jako Bazyli Miotke. Fot. materiał promocyjny
„Kamerdyner” nie oddziałuje na widza tak mocno, jak mający premierę dwa lata temu „Wołyń” Smarzowskiego. Pewnie dlatego, że w ukazaniu dramatu bohaterów Bajonowi bliżej jest do stylistyki „Katynia” Andrzeja Wajdy. Reżyser nie epatuje okrucieństwem i brutalną dosłownością. Przybliża jednak to tragiczne wydarzenie z historii Polski. Ale  film ten, trzeba przyznać momentami grzeszący dłużyznami (całość projekcji trwa 2,5 godziny), warto obejrzeć także dla pełnokrwistych postaci stworzonych przez Borysa Szyca, Marcelego Sabata, Mariusza Jakusa, Łukasza Simlata czy Daniela Olbrychskiego. W „Kamerdynerze” swoją ostatnią rolę zagrał zmarły blisko rok temu Marek Frąckowiak.

Komentarze