Gorąca miłość w "Zimnej wojnie"
Pisanie o filmie „Zimna
wojna” Pawła Pawlikowskiego w miesiąc po jego międzynarodowym sukcesie na
festiwalu w Cannes i tydzień po wejściu na ekrany kin w Polsce jest zadaniem
tyleż trudnym, co łatwym.
Trudnym, bo wypadałoby
napisać coś oryginalnego, a wydaje się, że wszystko co można było powiedzieć o
tym filmie, już powiedziano i napisano. A łatwym, gdyż wystarczyłoby
potwierdzić wszelkie superlatywy, które do tej pory skierowano pod adresem
Pawła Pawlikowskiego i „Zimnej wojny”. Nie sposób jednak odnotować faktu, iż oto
oglądało się absolutne dzieło filmowe, doskonałe pod każdym względem. Śmiem
twierdzić, że nawet lepsze niż nagrodzona przed trzema laty Oscarem „Ida”.
Z tamtym filmem łączą „Zimną
wojnę” czarno – białe zdjęcia i osadzenie opowiadanej fabuły w określonym kontekście
historycznym. Tutaj jest to końcówka lat 40. i początek 50. minionego wieku. Kompozytor i dyrygent Wiktor Warski
(Tomasz Kot) wraz z towarzyszącą mu Ireną Bielecką (Agata Kulesza) pod nadzorem
partyjnego aparatczyka Lecha Kaczmarka (gra go bardzo dobrze z zacięciem charakterystycznym, choć bez przekraczania cienkiej granicy karykatury Borys
Szyc) przeprowadzają, jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli, casting do zespołu
ludowego Mazurek (inspiracje historią Zespołu Pieśni i Tańca Mazowsza oraz jego
twórców jest tu nad wyraz oczywista). Wśród kandydatek pojawia się niejaka Zula
Lichoń, której talentowi i urokowi (a także pewnej tajemnicy, która się za nią „ciągnie”)
ulega Wiktor. By być blisko dziewczyny zgadza się on nawet na to, by Mazurek
śpiewał pieśni propagandowe. Irena dość szybko rozumie, że nie ma szans w
zetknięciu z młodą, przebojową dziewczyną i usuwa się z życia swojego
dotychczasowego towarzysza. To szybkie zniknięcie nie przeszkadza Agacie
Kuleszy stworzyć świetnej kreacji pełnokrwistej postaci kobiety odrzuconej, ale
i wiernej swoim przekonaniom. Między Zulą i Wiktorem (takie imiona nosili też
rodzice reżysera Pawlikowskiego, którym dedykuje on swoje najnowsze dzieło) nawiązuje
się romans, ale nie jest to miłość łatwa, także ze względu na czasy, w których
dzieje się akcja i geopolityczna rzeczywistość. Wraz z bohaterami
przemieszczamy się do Berlina, Jugosławii i wreszcie do Paryża. Piosenkarka i
kompozytor schodzą się i rozchodzą, ale żyć bez siebie nie mogą. Ich losom cały
czas towarzyszy muzyka, głównie przaśna, ludowa, ale też jazzowa (za stronę
muzyczną „Zimnej wojny” odpowiada Marcin Masecki). Obie zejdą się w jednej ze
scen w paryskiej knajpie, gdzie Zula śpiewa „Dwa serduszka” po francusku w
jazzowej aranżacji.
Bardzo oryginalny jest
sposób opowiadania kolejnych etapów burzliwego związku bohaterów. Pawlikowski
nie stosuje bowiem potoczystej narracji, a krótkie sekwencje (zakończone ściemnieniem
ekranu), pokazujące to, co w ich losach najważniejsze. Sporo tutaj symboliki,
które uwydatniają doskonałe, wysublimowane zdjęcia Łukasza Żala, przywodzące na myśl
poetyckie, malownicze obrazy z filmów Szkoły Polskiej. No i jest duet aktorski:
Joanna Kulig i Tomasz Kot. Ten ostatni tworzy kreację wybitną, zupełnie różną
od tych ze „Skazanego na bluesa” czy „Bogów”, bo i zagraną kompletnie innymi,
niezwykle stonowanymi środkami. Joanna Kulig zaś rewelacyjnie pokazuje
metamorfozę swojej bohaterki, jej dojrzewanie i determinację w walce o uczucie
swoje i partnera. Tymi rolami i „Zimną wojną” jako kompletnym dziełem sztuki
filmowej nie da się nie zachwycić.
Komentarze
Prześlij komentarz