Kultura czasu kwarantanny: "Makbet" z Teatru Powszechnego w Radomiu

Powiedzmy to od razu: Katarzyna Deszcz miała na Szekspirowskiego „Makbeta” w miarę oryginalny pomysł, co nie jest dzisiaj zbyt częste. I nawet jeśli do kilku jej realizacyjnych rozwiązań można się przyczepić, to jej przedstawienie w Teatrze Powszechnym im. Jana Kochanowskiego w Radomiu jako całość należy uznać przynajmniej za godne uwagi.

Scena zbiorowa. Fot. Teatr Powszechny w Radomiu

Reżyserka zrezygnowała z kilku postaci, które swym istnieniem na scenie nie wnosiły niczego znaczącego dla całości akcji. Dzięki temu „Makbet” w radomskim teatrze zyskał na kondensacji do 102 minut, jak najbardziej strawnych dla widza. Katarzyna Deszcz zrezygnowała też wierności didaskaliom nakreślonym przez Williama Szekspira. Pomógł jej w tym scenograf Andrzej Sadowski, który w przestrzeni Dużej Sceny Teatru Powszechnego im. Jana Kochanowskiego w Radomiu zbudował coś na wzór jakiejś poprzemysłowej hali w kolorze starego złota, w której składowane są niepotrzebne krzesła i stoi wielki pojemnik na śmieci, w którym lądują niepotrzebne rekwizyty i … ciało zmarłej śmiercią samobójczą żony tytułowego bohatera. Główna ściana hali posłuży też jako ekran, na której prezentowane będą monologi Makbeta i Lady Makbet wygłaszane do przenośnej kamery – to coraz częstszy i coraz bardziej drażniący chwyt stosowany przez reżyserów, chcących unowocześnić realizacje klasyki. Na scenę od czasu do czasu wjeżdża prosty długi stół; jest symboliczne miejsce dla Wiedźm i azyl dla wracającego z bitwy Makbeta, który w przedstawieniu reżyserowanym przez Katarzynę Deszcz nosi hełm, kamizelkę kuloodporną i mundur polowy charakterystyczny dla żołnierzy służących na misjach. Posługuje się (nie on jeden, zresztą) też pneumatycznym karabinkiem Beryl użyczonym teatrowi przez radomską fabrykę broni. Królewskość Makbeta symbolizuje nie korona, a długi płaszcz w złotym kolorze.

Jarosław Rabenda (Makbet) i Maria Gudejko (Lady Makbet). Fot. Teatr Powszechny w Radomiu

Ten brak historycznego sztafażu (kostiumy są jak najbardziej współczesne), umowność i symboliczność powoduje, że radomski „Makbet” staje się uniwersalną opowieścią o chorej żądzy władzy, która popycha człowieka do czynów zbrodniczych, a przy pewnej konstrukcji psychicznej do obłędu i życiowej klęski. Tak jest w przypadku Makbeta. W ujęciu Jarosława Rabendy jest on przede wszystkim człowiekiem wrażliwym, ceniącym sobie przyjaźń i lojalność. Niestety, jest też osobnikiem uległym wobec kochanej kobiety, której za wszelką cenę pragnie udowodnić, że jest prawdziwym mężczyzną. To dla niej zdobywa władzę „po trupach” w dosłownym tego stwierdzenia znaczeniu. Maria Gudejko została obsadzona w roli Lady Makbet wbrew swoim warunkom fizycznym predestynujących ją do ról kobiet łagodnych, oddanych kochanemu mężczyźnie. Tym bardziej okrucieństwo i bezwzględność granej przez nią postaci są porażające. Warte odnotowania jest też i to, że w kluczowej scenie Gudejko – wbrew złej tradycji – gra obłęd, a nie histerię. Równie dobrych ról jest w tym przedstawieniu więcej: Daniel Mosior niekonwencjonalnie zagrał Malcolma, Marek Braun tworzy bardzo dojrzałą kreację jako Banquo, warto też zwrócić uwagę na Mateusza Michnikowskiego (Donalbain).

Scena zbiorowa. Fot. Teatr Powszechny w Radomiu

Oglądając „Makbeta” w realizacji Katarzyny Deszcz widz ma okazję zobaczyć funkcjonowanie teatralnej zapadni, środka nieco zapomnianego we współczesnym teatrze (takie przynajmniej mam wrażenie). Za zbyteczne natomiast należy uznać finałowe „fajerwerki”. Przedstawienie miało premierę 30 marca ubiegłego roku i wciąż utrzymuje się na afiszu. Kiedy więc radomski Powszechny otworzy znów swoje podwoje po pandemii, warto je zobaczyć „na żywo”, bowiem nagranie, które pokazano on-line 10 maja 2020 roku, pozostawia wiele do życzenia.

 

Komentarze