Kultura czasu kwarantanny: "Ferdydurke" z Teatru Powszechnego w Radomiu
O
przedstawieniu „Ferdydurke” w reżyserii Aliny Moś – Kerger stało się głośno w
zasadzie już w dniu premiery. 4 kwietnia 2020 roku spektakl mogła zobaczyć – za
pośrednictwem Internetu - szeroka publiczność.
Wspomniana premiera
odbyła się 20 października 2018 roku i stanowiła inaugurację XIII
Międzynarodowego Festiwalu Gombrowiczowskiego, którego współorganizatorem jest Teatr Powszechny im. Jana Kochanowskiego
w Radomiu. Korzystając z przywileju gospodarza imprezy, co roku tamtejszy
zespól aktorski przygotowuje premierę przedstawienia opartego na wybranym tekście
patrona festiwalu. Nie inaczej było dwa lata temu…
Po najbardziej znaną
(pewnie z powodu obecności na liście lektur szkolnych) powieść Witolda
Gombrowicza sięgnęła młoda reżyserka, Alina
Moś – Kerger, dla której był to debiut w dziedzinie reżyserii klasyki; do
tamtej pory zajmowała się wystawianiem sztuk współczesnych, jak choćby dramatów
Julii Holewińskiej. Do swojego spektaklu przygotowanego na podstawie autorskiej
adaptacji reżyserka zaprosiła młodych aktorów radomskiego Teatru Powszechnego,
w tym - do roli Józia - Mateusza Palucha, ówczesnego studenta
Wydziału Aktorskiego Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie (wkrótce po debiucie
zagrał w Radomiu Macduffa w „Makbecie” i Mozarta w „Amadeuszu”). Oprócz niego
na scenie występują: Przemysław Bosek
(Syfon), Michał Węgrzyński (Miętus)
oraz w kilku rolach obu płci: Agnieszka
Grębosz (Młodziakowa, Wałkiewicz, Walek), Adam Majewski (Profesor Piórkowski, Kopyrda, Zygmunt), Mateusz Michnikowski (Pimko, Wuj Kocio),
Natalia Samojlik (Gałkiewicz, Ciocia
Hurlecka) i Karolina Węgrzyńska
(Zuta, Zosia). Wymieniam całą ósemkę, gdyż na wspomnianym Festiwalu
Gombrowiczowskim otrzymali oni aktorską nagrodę zespołową (Moś – Kerger
nagrodzono za reżyserię na 44. Opolskich Konfrontacjach Teatralnych „Klasyka
Żywa” w roku następnym); pozytywnie oceniono ich także podczas prestiżowych
Warszawskich Spotkań Teatralnych. „Ferdydurke”
wciąż utrzymuje się w bieżącym repertuarze teatru w Radomiu i gdyby nie
pandemia, można by je było obejrzeć „na żywo” na Scenie Kameralnej początkiem
kwietnia…
Pani reżyser postawiła
przed aktorami trudne zadanie, bowiem w przedstawieniu nie ma w ogóle
scenografii. Za jej jedyny element można na siłę uznać obrotowy podest, na
którym pojawiają się postacie (jeśli w danym momencie nic nie mówią, po prostu
schodzą z niego i siadają na krześle poza zasięgiem punktowca). Nie mogą się
też „ukryć” za dekoracjami czy wspomóc rekwizytem. Jedyne co aktorzy mają do
dyspozycji, to własne twarze (by nie powiedzieć: gęby) na których pojawiają się
karykaturalne, przerysowane miny, pantomimiczny ruch obfitujący w nienaturalne
pozy (opracowała go Katarzyna Kostrzewa); wykonują dziwne, czasem komiczne
gesty… Najważniejszy w radomskiej „Ferdydurke” jest tekst napisany przez
Gombrowicza i jego przesłanie. Brak wyraźnego określenia czasu i miejsca akcji
nadaje spektaklowi uniwersalnego znaczenia. „Ferdydurke” w ujęciu Aliny Moś –
Kerger jest opowieścią o zabijaniu indywidualności i niezależności (słynne
Gombrowiczowskie upupianie), próbach wtłoczenia człowieka w utarte, jednolite
schematy, o zmuszaniu do przystosowania się do nich kosztem własnych poglądów i
przekonań. To wielka pokusa dla tych, którzy w danym momencie mają wpływ na
danego człowieka, także w ujęciu społeczno – politycznym. Ujednoliconymi masami
(tu podkreślają tę jednolitość stroje utrzymane w jednakowej kolorystyce i
stylistyce) łatwiej jest rządzić i narzucać własną wolę. A z drugiej strony
trudno poszczególnym jednostkom wybić się na niezależność. Józio w ostatniej
scenie mówi zrezygnowany: „Znikąd pomocy. Ja, Zosia, pupa”, przez co wyraża
swoją klęskę w walce o zachowanie wolności. Smutny to finał tego bardzo
dobrego, spójnego artystycznie, czytelnego w przesłaniu, znakomicie zagranego
przedstawienia. Oby nie okazał się proroczy w czasie, w którym przyszło go
pokazywać publiczności. Na plus reżyserce i zespołowi aktorskiemu należy
również zapisać i to, ze nie starali się być bardziej gombrowiczowscy niż sam
Witold Gombrowicz, co niestety, nie jest normą podczas realizacji spektakli
teatralnych według dzieł twórcy „Operetki”.
Komentarze
Prześlij komentarz