Seks i taniec z siekierą - "Wiśniowy sad" w Teatrze Żeromskiego w Kielcach


Tuż przed świętami Bożego Narodzenia na afisz Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach trafił po raz pierwszy w 140 - letniej historii tej sceny „Wiśniowy sad” Antoniego Czechowa. Wyreżyserował go Krzysztof Rekowski. 
 
Na pierwszym planie: Krzysztof Ogłoza. Fot. Krzysztof Bieliński
Z tą ostatnią sztuką autora „Trzech sióstr” od początku były problemy. Antoni Czechow uważał „Wiśniowy sad” za komedię z elementami farsy (!). Tymczasem realizujący go prapremierowo w styczniu 1904 roku wielki Konstanty Stanisławski nadał sztuce charakter wybitnie dramatyczny, czy wręcz tragiczny. To nie spodobało się Czechowowi do tego stopnia, że na premierowym spektaklu pojawił się dopiero na początku II aktu. Koncepcja autora wydaje się bliska reżyserowi kieleckiej premiery, który – co wynika z jego wypowiedzi dla mediów – dostrzega w utworze Czechowa elementy „poetyckiej komedii czy lekkiej groteski, ironii”. Jednocześnie Krzysztof Rekowski mówi: „Dla mnie to opowieść o marnowaniu wspólnego dobra, którym tu symbolicznie jest rodzinny majątek ze starym domem i sadem. Przyglądając się bohaterom Czechowa, zastanawiam się, dlaczego nie potrafimy porozumieć się w ważnych sprawach i podjąć wspólnego działania. Czy nie umiemy dostroić się do nowych czasów, zrozumieć, że zmieniający się świat wymaga innych zasad, idei?”. Takie pomieszanie postrzegania sztuki Czechowa odbija się na przedstawieniu w Teatrze im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. Niestety, niezbyt korzystnie dla całości realizacji.
 
Scena zbiorowa z "Wiśniowego sadu". Fot. Krzysztof Bieliński
Historia Lubow Raniewskiej, powracającej z córką Anią do rodzinnego majątku z zagranicy, dokąd wyjechała z niewiernym kochankiem, w kieleckim Żeromskim pozbawiona jest charakterystycznego  czechowowskiego klimatu. Nawet jeśli Rekowski w swojej adaptacji pozostawia charakterystyczne dla tego autora dialogi wskazujące na wewnętrzny dramat bohaterów, to nie przebijają się one do świadomości widza, bo albo są wykrzyczane przez aktorów na jednym wydechu, albo zagłusza je bezładna bieganina po scenie tudzież nieustanne podrygiwanie, jakby odpowiedzialny za ruch sceniczny Filip Szatarski chciał za wszelką cenę udowodnić, że nie wziął pieniędzy za darmo. Męcząca, monotonna muzyka Sławomira Kupczaka bynajmniej nie podkreśla dramatu Raniewskiej i towarzyszących jej życiowych nieudaczników, bawiących się jak na tonącym Titanicu. W ferworze zabiegów mających uatrakcyjnić dramat z początków XX wieku (wśród których znalazły się kopulacyjne sceny m.in. z udziałem głównej bohaterki i dużo młodszego od niej nauczyciela jej tragicznie zmarłego syna – w tej roli Wojciech Niemczyk) giną również próby młodszego pokolenia odbicia się od dna i stworzenia nowego lepszego świata na gruzach dawnego arystokratycznego majątku. To sprawia, że przedstawienie rozgrywające się w purpurowej, minimalistycznej scenografii Jana Kozikowskiego nie ma w sobie żaru, nie wywołuje emocji. Podobnie jest z postaciami, które z reguły u Czechowa budzą przynajmniej współczucie i litość – w kieleckim przedstawieniu nie wywołują empatii, nawet dramat Raniewskiej, przez nią samą (czytaj: grającą Lubow Joannę Kasperek) przekazany jest w sposób lekki, by nie powiedzieć lekceważący. Chłód emocjonalny panuje po obu stronach rampy. To tym dziwniejsze, że w „Wiśniowym sadzie” gra czołówka kieleckich aktorów z Jackiem Mąką (Gajew), Dagną Dywicką (Waria), Anną Antoniewicz (Ania) czy Bartłomiejem Cabajem (Jepichodow) i wspomnianą już Joanną Kasperek na czele. Czasem aż żal na nich patrzeć, gdy przebrani w kostiumy w stylu „od Sasa do lasa” muszą podrygiwać (czemu nie tańczyć po prostu?), chodzić na czworaka lub przyjmować mniej lub bardziej lubieżne pozy.
Joanna Kasperek i Wojciech Niemczyk. Fot. Krzysztof Bieliński
Przez większą część przedstawienia broni się przed tym zaangażowany gościnnie do roli Jermołaja Łopachina Krzysztof Ogłoza (do niedawna na etacie w Teatrze Dramatycznym w Warszawie), grający z ogromnym temperamentem, uwiarygodniając emocje targające tym synem prostego chłopa, którego niegdyś zamożni ziemianie nie wpuszczali dalej niż na próg swojej rezydencji. Ale i on nie uniknie swojego „tańca”, na dodatek z siekierą (to zapewne w ogólnie topornej symbolice tego spektaklu znak mających nastąpić w dawnym majątku Raniewskiej zmian, podobnie jak pocięta aluminiowa folia wyściełająca scenę Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach ma symbolizować, wraz z leżącym u jej podnóża kandelabrem, ruinę dawnej posiadłości głównej bohaterki). 
 
Andrzej Cempura jako Firs. Fot. Krzysztof Bieliński
Wydaje się, że prawdziwie Czechowowska  jest jedynie ostatnia scena, w której stary lokaj Firs (Andrzej Cempura) siedzi samotnie na stercie sprzętów pozostałych z majątku Raniewskiej i podsumowuje swoje życie spędzone we dworze wśród wiśniowego sadu położonym. Ta scena pokazuje nad wyraz dobitnie, że jeśli nie ma się oryginalnego pomysłu na Czechowa, najlepiej zrealizować go klasycznie, „po bożemu”. Mam nieodparte przekonanie, że „Wiśniowemu sadowi” w kieleckim teatrze wyszłoby to na dobre.

Komentarze